Na samym końcu wsi, przytulony do stoku gęsto porośniętej lasem góry, schowany w starym jabłoniowym sadzie, przycupnął dom gościnny prowadzony przez Panią Grażynę i Pana Michała. Piękna, drewniana chałupa z charakterystycznym gankiem obita jest co prawda ciemnobrązowymi, a nie niebieskimi deskami i jest prostokątna, a nie okrągła, ale Tove Jansson spokojnie mogłaby w niej opisać dalsze losy rodziny Muminków. Ciszę przełamuje tylko ptasia symfonia z poziomu drzew.
Łemkowie to grekokatoliccy lub prawosławni górale, zamieszkujący od setek lat doliny w polskich i słowackich Karpatach. Być może najbardziej znanym Łemkiem był Andy Warhol, którego rodzice wyemigrowali do USA z położonego po słowackiej stronie gór miasteczka Medzilaborce.
Całe rodziny dostawały po godzinę-dwie na spakowanie dobytku. Zostawiali skrzynie w domach, rosnące w polu zboże i ziemniaki. Cel władz był cynicznie prosty – stworzyć jednolite etnicznie społeczeństwo, które łatwiej kontrolować. Ludne kiedyś doliny opustoszały, malownicze drewniane cerkwie niszczały i były rozbierane na opał.
Nasza gospodyni dorastała wśród kultywowanych w rodzinie łemkowskich tradycji, potem wyjechała do Krakowa na studia. Ale zawsze wiedziała, że miasto to nie jest miejsce dla niej. Tu w Ropkach znam każdy potok, każdą łąkę, wiem, gdzie rosną orzechy laskowe, borówki, poziomki. To daje mi ogromne poczucie bezpieczeństwa – mówi.
Michał, urodzony warszawiak, przyjeżdżał w rejon Beskidu Niskiego z przyjaciółmi z grupy harcerskiej. Też nie było mu po drodze do huku wielkich miast. Można powiedzieć, że poznaliśmy się tu, w Ropkach, na wiejskiej drodze – opowiada Pani Grażyna.
Różnicę robi te kilka hektarów własnego sadu, nieograniczona zabudowaniami linia łagodnych, zalesionych gór na horyzoncie, rozgwieżdżone nocne niebo – i to u każdego wyjątkowe poczucie, że znalazł się w swoim miejscu na ziemi.
Przytulny pensjonat oferuje noclegi z pełnym, wegetariańskim wyżywieniem. Dzieci mogą do woli hasać po ogrodzie i nie stresować rodziców, że zaraz wyskoczą na drogę pod samochód – bo nawet nie mają jak tego zrobić. W nowo oddanej części gospodarstwa można wziąć udział w kursach i turnusach jogi. A także – niespiesznie poznawać piękną okolicę.
W sąsiedniej kuchni Pani Grażyna przygotowuje posiłek. Jej pasją stała się kuchnia wegetariańska, którą opiera na tradycjach regionu. Proste, świeże produkty oddają najlepiej esencję tej przez wieki ubogiej, ale niezwykle pięknej krainy. Ser od własnych kóz, rozkoszne pasty ze słonecznika, orzechowe pasztety i domowe dżemy, ciemny, razowy chleb w koszyczku. Posiłki przyrządza się na piecu opalanym drewnem, dzięki czemu smakują jak nigdzie indziej.
Chyba chodzi tu po prostu o tzw. „comfort food”, jedzenie sentymentalne, mające przyjemne konotacje, na przykład leniwe kluseczki z roztopionym masłem i cynamonem – dodaje. Gospodarze chętnie jadają z gośćmi, żywo interesując się, skąd przybyli i w zamian opowiadając dużo o sobie i regionie. Można też zaszyć się w kącie i poczytać, można godzinami układać puzzle, albo można po prostu nie robić nic.
Poczytaj więcej o SWYSTOWYM SADZIE